sobota, 25 stycznia 2014

1. Głęboka czerwień.

"Na wstępie pozwolę sobie na szczere wyznanie: nie przypadnę państwu do gustu. Panowie poczują nieodpartą zazdrość, panie zaś odrazę. Niechęć czujecie już teraz, dalsza opowieść może ją tylko pogłębić."  -  Rochester, "Rozpustnik".

   Lydia była zadowolona. Kiedy przebywała w towarzystwie Williama i Alexandra, z trudem przychodziło jej powstrzymywanie się od radosnego chichotu. W pokoju aż iskrzyło od pozytywnej energii. Mężczyźni co chwilę obsypywali ją pozornie niewinnymi komplementami, jednak ona wiedziała, iż ich słowa mają również drugie znaczenie. I wcale im się nie dziwiła. W czerwonej, jarzącej się jak płomień sukni, wyglądała na kobietę nieokiełznaną, a przy tym niewiarygodnie ponętną. Białe kostki i delikatna łabędzia szyja, niczym rozżarzone do białości węgle, pojawiały się i znikały pod fałdami ognistej sukni, gdy poruszała się na miękkim siedzisku. Na ustach w odcieniu głębokiej czerwieni wykwitł prowokacyjny krzywy uśmiech, a trzymany przez nią papieros w czarnej lakierowanej cygarniczce powoli się tlił, otaczając ją delikatną mleczną mgiełką.
   William właśnie skończył opowiadać niezwykłą przygodę, którą dane mu było przeżyć na dworcu kolejowym, a ona razem z Alexandrem zaniosła się śmiechem. Był to typowy, grzecznościowy gest. Gdy hochsztaplerskie rozbawienie już przepadło, tym razem to major Pierce chwycił się tematu pociągu i zaczął opowiadać o pierwszym spotkaniu z tą diabelską maszyną, kiedy to pomylił buchający z niej dym z piekielnymi oparami. Lydia od zawsze miała go za bystrego mężczyznę, niestety o umyśle starej daty. Jego rozum nie pojmował nowoczesnej technologii, a przynajmniej przychodziło mu to z trudnością. Ale właśnie to lekkie zacofanie było dla Lydii wyjątkowo urzekające.
   Powoli wydmuchnęła dym w kierunku swoich towarzyszy, nawiązując tym gestem do buchającej z pociągu pary. Obydwaj zanieśli się śmiechem, jakby czyn Lydii stanowił clou jakiegoś żartu, tym samym przerywając wywód Alexandra. I dobrze. Choć niewątpliwie był inteligentnym i charyzmatycznym człowiekiem, Lydia wolała na niego patrzeć niźli przysłuchiwać się jego wypowiedziom, które najczęściej wywoływały u niej błogą senność. Był niewiarygodnie przystojny, jednakże brakowało mu ciętego języka Williama.
   Niestety szampański nastrój Lydii zaburzyło niespodziewane wtargnięcie jej siostry, która już na wejściu skomentowała pruderyjność Lydii. Nie miała oczywiście do tego żadnych podstaw. Chyba że przysłuchiwała się rozmowom zanim weszła do salonu. Lydia jednak nie skorzystała z zaproszenia do pasjonującej gry słownej i tylko skwitowała jej słowa bezwstydnym uśmieszkiem. Zawsze irytowała ją bezpośredniość jak i opryskliwość Beatrice. A przy tym również jej wyjątkowo kobieca wścibskość.
   - Mogłabyś mi powiedzieć gdzie się podziewałaś przez całą noc?
   - Rzekła panna, której czystość w wątpliwość poddał narzeczony zaledwie parę dni przed...
   - Dosyć! - próbowała jej przerwać Lydia.
   - ...zerwaniem zaręczyn. - Obdarzyła siostrę jak i jej towarzystwo taksującym spojrzeniem. - Och, a cóż to za napój? Czyżbyś teraz próbowała zapomnieć o swym upokorzeniu?
   Lydia zerknęła na swój srebrny kielich stojący na misternie rzeźbionej ławie. Jego szkarłatna zawartość odbijała światło sterczącej nieopodal samotnej świecy. Od momentu, w którym została oszukana, służące coraz częściej przynosiły jej dziwaczne napoje, które rzekomo miały jej pomóc. Tymczasem jednak Lydia z dnia na dzień czuła się coraz gorzej. Jej oczy stały się bardzo wrażliwe na światło słoneczne, co zmusiło ją do rozpoczęcia nocnego trybu życia. Ponadto była bardziej drażliwa niż kiedyś i zaczęła unikać spotkań z młodymi kobietami, nienależącymi do jej najbliższej rodziny. W ich towarzystwie czuła się tak nieswojo, że zaczynała ją świerzbić skóra. Miała ochotę ją rozdrapać aż do krwi. Jednakże jedna rzecz wciąż pozostawała niezmienna - Lydia nie miała lustrzanego odbicia.
   Spojrzała na siostrę podejrzliwym wzrokiem, jednak wciąż milczała. Mimo dzielącej ich odległości widziała każdy detal jej twarzy. Lśniące grafitowe oczy, zarumienione policzki, rozwichrzone włosy. Wszystko to świadczyło nie tylko o jej podminowaniu, ale także było niezbitym dowodem tego, co Lydia utraciła poprzez własną naiwność. Jej lice były blade i miały już takie pozostać, a oczy już na zawsze miały być matowe i bynajmniej nie współczujące. Zjechała wzrokiem nieco niżej, na dekolt siostry. Dostrzegła zaróżowiony fragment skóry, na którym wykwitły ciemnoczerwone plamki. Lydia doskonale wiedziała co to było - ślad nieczystości pozostawiony przez kochanka. Nagle nabrała nieodpartej chęci zrobienia czegoś tak niepoprawnego jak splunięcie na ziemię. Ogarnęło ją obrzydzenie.
   - Wyjdź stąd - zaczęła, nawet nie kryjąc swego wzburzenia. - Wyjdź stąd albo powiem matce jaką plugawą dziwkę wychowała! I nie pokazuj mi się na oczy dopóki nie zaprzestaniesz hańbić naszego rodu!
   Obserwowała jak szczęki Beatrice zatrzaskują się jak imadło, a chwilę później usłyszała ich nieprzyjemny zgrzyt. A może to był tylko wytwór jej bujnej wyobraźni? Jednakże ułudą z pewnością nie było natarczywe spojrzenie Beatrice wycelowane prosto w Lydię, jakby zastanawiała się czy warto obrzucić siostrę chociażby jedną obelgą. Lecz zaraz na jej twarzy wymalowała się rezygnacja, co Lydia przyjęła z niemałą ulgą. Jej towarzysze i tak byli już świadkami niezbyt przyjemnej dyskusji. Bea wycofała się i wyszła z salonu, zabierając ze sobą resztki własnej godności. Nie zamknęła jednak drzwi, wiedząc, że zirytuje tym Lydię, która lubiła, gdy wszystko było dopięte na ostatni guzik. Miała na tym punkcie niebywałą obsesję.
    I nie pomyliła się.
   Lydia z cichym sapnięciem podniosła się z siedzenia i delektując się tytoniowymi oparami, który działały na nią wyjątkowo kojąco, ruszyła przez pokój by zatrzasnąć drzwi. Idąc, kątem oka zauważyła poruszenie panujące w pobliżu okna. Służące już zasłaniały je ciężkimi kotarami, a zatem niedługo miało zacząć świtać. Zatrzymała się w półkroku, odwracając się twarzą do towarzyszy. Obaj patrzyli na nią. Wydmuchnęła dym w ich stronę, posyłając im naglące spojrzenie. Powinni już wychodzić, jeśli nie chcieli stracić wzroku. Tak, oni również podzielili nieszczęsny los Lydii i zostali pozbawieni przyjemności podziwiania wschodu jak i zachodu słońca.
   - Moi drodzy, jestem zobligowana aby was powiadomić, iż lada chwila zacznie świtać. A że wasze towarzystwo sprawia mi przyjemność, nie chciałabym abyście doznali uszczerbku na zdrowiu. 
   Ustnik cygarniczki znalazł swoje miejsce między jej czerwonymi wargami, a trujący dym odbył  wędrówkę, której celem były jej płuca. Przez chwilę stała z półprzymkniętymi powiekami, rozkoszując się smakiem tytoniu, jednak usłyszawszy ciche skrzypnięcie otomany, otworzyła oczy. William i Alexander już przygotowywali się do wyjścia, narzucając na siebie ciemne płaszcze. Bez skrępowania obserwowała każde ich posunięcia, aż nazbyt przypominające ruchy dzikiego zwierzęcia. Gdy opuścili pomieszczenie, uprzednio wylewnie żegnając się z Lydią i zapewniając ją, iż niedługo przyjdą z wizytą, z westchnieniem zamknęła drzwi.
   I w końcu została sama. Odłożyła cygarniczkę na ławę i sięgnęła po kielich z dziwną zawartością, której nie potrafiła zidentyfikować aż po dzień dzisiejszy. Jej cierpki, metaliczny smak nie był jej znany, podobnie jak woń. Pijała to jednak nie tylko z przyzwyczajenia, a po części również dlatego, że dzięki temu nie miała żadnych boleści. I tak samo jak dzień wcześniej, opróżniła kielich do dna i ruszyła do swojej sypialni. Nastał dzień, a więc trzeba było udać się spać.
__________________________
Rozdział wreszcie ukończyłam i mimo iż nie jest szczególnie wyśmienity ani długi, jestem z niego zadowolona. Podoba mi się zdecydowanie bardziej niż prolog, jednak to tylko moje zdanie. Mam nadzieję, że sprostałam Waszym oczekiwaniom i że nikogo z Was nie rozczarowałam. Jeśli wyłapaliście jakikolwiek błąd - proszę, poinformujcie mnie o tym. Niezwłocznie go poprawię, naprawdę. Ach, mam jeszcze do Was pytanie - jak tam Lydia? Przypadła Wam do gustu? A może wręcz przeciwnie? Chodzi mi głównie o pierwsze wrażenie.
Kolejny rozdział pojawi się (mam nadzieję) punktualnie, czyli za około dwa tygodnie. 
Pozdrawiam, Gwendolen.